Tego dnia Marusz zdobył cztery niebieskie lisy.
Szczęśliwy, udany dzień, za który serdecznie dziękował Wielkiemu Duchowi.
Marusz przez kilka dni strzelał i łapał sieciami białe i barwne lisy, obchodząc wszystkie chaszcze pokolei.
Zdobycz miał wspaniałą. Było to jedno z najbardziej obfitych polowań w jego życiu.
Obejrzawszy i przeliczywszy skóry, złożone w obozie, uśmiechnął się i mruknął do leżącej Czao-Ra:
— Dość tego, starucho! Musimy wracać do puszczy. Ciężka czeka nas droga... Muszę nieść na sobie ten stos skór, aby je ukryć w lesie bliżej domu. Tu przecież poniszczyłyby je wilki, lemingi i drapieżne ptactwo... Wypoczywaj sobie teraz aż dwa dni, a potem — w drogę, stara Czao...
Szpic, jakgdyby zrozumiał mowę swego pana, bo oczy zmrużył i przeciągnął się leniwie.
— A pamiętaj, żebyś mnie nie kusiła! — dodał Marusz. — Pozostała mi zaledwie szczupła garstka prochu, tymczasem chcę
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/100
Ta strona została uwierzytelniona.