Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/102

Ta strona została uwierzytelniona.

Wreszcie doszli do obozu, gdzie Marusz rozpoczął łowy zimowe.
Myśliwy ukrył drogocenną zdobycz wśród gęstych, zwisających gałęzi świerka i uwolnił sukę od ciężkich torb.
Natychmiast zaczęła szczekać z zadowolenia i tarzać się w śniegu.
— Nie lubisz nosić ciężarów, stara Czao?... — patrząc na psa, ze śmiechem pytał Marusz, pocierając sobie grzbiet i ramiona. — Ale i ja też nie lubię!...
Zaczął rozpalać ognisko i przygotowywać obóz, w którym postanowił spędzić kilka dni, zamierzając zapolować na łosie, mające tu zwykle swoje stoisko.
Spostrzegł oddawna na śniegu kilka śladów racic łosiowych, a cała okolica, obfitująca w mech i wiszące na gałęziach nici liszajów, nazywanych „mchem jelenim“, stanowiła zwykle obierane przez łosie miejsce dla paszy zimowej.
Nie śpieszył się jednak myśliwy z wyjściem na łowy.
Chciał dobrze wypocząć, bo znużyła go i wyczerpała ciężka włóczęga po tundrze