i puszczy. Szczerniał i schudł straszliwie. Już kilka razy ściągał swój pas rzemienny. Skórę na rękach miał odmrożoną i popękaną, z warg sączyła mu się krew.
Czuł ustawiczny szum w głowie i ciężar w nogach. Myślał, że gdyby w tej chwili pozostawał jeszcze na tundrze, niezawodnie nie powróciłby już nigdy do domu. W puszczy było znacznie cieplej niż na nagiej równinie, gdzie szalały mroźne wiatry, przed któremi człowiek ukryć się nie mógł nawet za wałami swego obozu.
Wysypiał się więc teraz, dużo jadł, gryzł korę cedrową, żuł żywicę, gojącą rany na wargach i dziąsłach, i znowu zapadał w głęboki sen.
Wreszcie poczuł, że siły powracają do wyczerpanego ciała.
Już bez przerażenia myślał o nowej pracy i dalszej drodze ku domowi.
Obejrzał strzelbę, smutno pokiwał głową na widok nędznych resztek prochu w blaszance i skinął na Czao-Ra.
— Ruszaj i szukaj, starucho! — rozkazał.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/103
Ta strona została uwierzytelniona.