Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/104

Ta strona została uwierzytelniona.

Utykając na przednią lewą łapę, suka pokulała w głąb lasu. Miała ponuro zwieszony łeb i podwinięty ogon.
— Dostało się biednej Czao... — pomyślał myśliwy. — Ha, takie już nasze życie! Nie lekkie ono... ho, nie lekkie!
Kilka razy szpic zaczynał szczekać.
Marusz wiedział jednak, że szczekał najpierw na głuszca, później na jarząbka, potem na kunę, popielicę i rysia.
Nie ruszał się z miejsca i odkrzykiwał na głos psa:
— Haj!
Tem słowem dawał on do zrozumienia, że Czao-Ra musi iść dalej.
Mimo że miejsce było wprost stworzone dla łosi, Czao-Ra dopiero po dwóch dniach wytropiła je w chaszczach koło małego, zarośniętego suchemi trzcinami bagnistego jeziorka, okrytego korą lodową.
Kryjąc się w gęstej porośli cienkich, wykrzywionych brzóz, Marusz skradał się do stada.
Nie widział go jeszcze, bo stało ukryte