Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/111

Ta strona została uwierzytelniona.

Nie zdążył myśliwy wyrwać siekiery, zatkniętej za pas, bo niedźwiedź silnem uderzeniem łapy obalił go i przycisnął do ziemi, usiłując schwycić paszczą za głowę, aby zdruzgotać ją i zmiażdżyć.
Marusz już czuł na twarzy gorący, parny oddech niedźwiedzia, gdy nagle napastnik ryknął rozpaczliwie i, porzuciwszy człowieka, zaczął się oganiać psu.
Czao-Ra wpiła mu się ostremi zębami w grzbiet i ciągnęła ku sobie, zwinnie unikając mocarnych łap niedźwiedzia, który, rycząc coraz jękliwiej, usiłował dosięgnąć jej pazurami.
Już krew broczyć zaczęła i ściekać po kudłach drapieżnika, gdy Marusz oprzytomniał po otrzymanym ciosie. Z trudem wstał i, zataczając się, jął ostrożnie zachodzić niedźwiedziowi od tyłu.
Jakoż udało mu się wykorzystać chwilę, w której zupełnie nieprzytomny z bólu i wściekłości zwierz, zapomniawszy o człowieku, odwrócił się od niego karkiem.
Marusz szybko podskoczył i z rozma-