ran, które zadaje niedźwiedź ostremi i twardemi jak stal pazurami.
Myśliwy w jednej chwili uświadomił sobie całą grozę niebezpieczeństwa.
Do jeziora pozostawało pięć dni dobrego biegu.
Teraz nie mógł stąpić ani kroku, nie miał prochu, aby zdobyć pożywienie, nie potrafiłby uzbierać suchych gałęzi na ognisko.
Śmierć zajrzała mu w oczy...
Nie dał się jednak ogarnąć rozpaczy, bo był to człowiek północy, nawykły do ciągłej walki o życie.
Z trudem udało mu się namówić Czao-Ra, aby wreszcie zostawiła w spokoju zabitego niedźwiedzia.
Potrzebna mu była do innych czynności.
Gwizdnął cicho i, wskazując ręką na leżące o kilka kroków torby, rzekł:
— Yrr, Czao, przynieś!
Szpic przyciągnął skórzane torby i spoglądał na Marusza pytająco.
Myśliwy przystąpił do opatrunku złamanej nogi.
Z trudem wyrwał z czaszki niedźwiedzia
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/114
Ta strona została uwierzytelniona.