Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/116

Ta strona została uwierzytelniona.

Dugena i Nań, która zawsze była dobra dla ciebie i dla twego Wou-Gou...
Zmęczony położył się na śniegu i wypoczywał.
Jako-tako rozpalił ognisko i upiekł przy nim kilka kawałków mięsa, wyciętego z grzbietu niedźwiedzia.
Pożywił się, nakarmił psa, poczem przyczołgał się do zwisających gałęzi świerkowych i zrąbał dwie największe i najszersze.
Leżąc na boku, przywiązywał do nich narty w taki sposób, że tworzyły jakgdyby płozy sanek, których siedzenie stanowiły mocno powiązane ze sobą gałęzie.
Długo trudził się nad tem Marusz, a gdy skończył, usnął, znużony śmiertelnie pracą i bólem. Sen to był niespokojny, bo gorączka trapiła myśliwego i wstrząsały nim zimne dreszcze. Nie mógł się zagrzać przy ognisku. Drżał na całem ciele i głośno szczękał zębami.
Wreszcie gwizdnął na szpica.
Włożył na niego uprząż, uwiązał szleje do sanek, umieścił na nich karabin i worki.