Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/118

Ta strona została uwierzytelniona.

i ciężką drogę przed sobą, przegrodzoną zaspami, przeciętą gąszczem krzaków i młodych świerków.
Podziwiał teraz Czao-Ra.
Jakgdyby rozumiejąc ciężkie zadanie swoje i odpowiedzialność za życie pana, wybierała najlepszą i najkrótszą drogę, omijała chaszcze i głębokie doły.
Nikt jej nie uczył, nikt nie wskazywał kierunku, a tymczasem nieomylnie szła na południe.
Ciężka to była praca, więc po paru godzinach stawała zdyszana, oglądała się na Marusza i padała na śnieg, aby wypocząć.
Cały tydzień ciągnęła Czao-Ra swego pana. Wreszcie strudzona upadła i już nie mogła się podnieść. Jęczała głośno i wyła rozpaczliwie.
Marusz zrozumiał, że pies wyczerpał wszystkie siły.
Westchnął łowiec i zacisnął zęby.
Na poprzednim noclegu został zjedzony ostatni kawałek mięsa. Dawno już w worku nie było ani herbaty, ani cukru i soli.
Myśliwy rozpalił ognisko i gwizdnął.