Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/120

Ta strona została uwierzytelniona.

stej torby i trącił zimnym nosem w dłoń myśliwego.
— Nic nie mam do zjedzenia, starucho... — rzekł Marusz smutnym głosem.
Czao-Ra, utykając, obeszła niedużą polankę, na której się zatrzymali, i nagle podbiegła do leżącego człowieka, liznęła go w policzek i zniknęła w zaroślach młodych jodeł.
Powróciła, niosąc w pysku bielaka i wymachując ogonem.
— Czao, poczciwa Czao! — zawołał wzruszony łowiec i wydobył już nóż, lecz namyśliwszy się, rzekł do psa:
— Możebyś zdobyła jeszcze jednego, albo i dwa, Czao? Idź i szukaj!
Szpic, zdawało się, długo nie mógł zrozumieć. Zdziwienie odbiło się w jego mądrych oczach. Jednak wkońcu pobiegł do lasu. Nie powracał długo... Już zorza przygasać zaczęła, gdy zdaleka dopłynęło echo basowego szczekania Czao.
— Przynieś! — krzyknął Marusz na cały głos.
Szpic długo się nie zjawiał.