Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/121

Ta strona została uwierzytelniona.

Gdy wynurzył się z niewysokiej porośli, łowiec ujrzał, że pies niesie w pysku zająca.
Poklepał psa po grzbiecie i mruknął:
— No, teraz masz swoją porcję, Czao!
Odkrajał głowę i przednie nogi zająca i rzucił na śnieg. Czao-Ra nie tknęła mięsa, patrząc nań obojętnem okiem. Oblizywała się tylko czarnym ozorem.
Zdziwiony Marusz uważnie przyjrzał się psu.
Czao-Ra miała mocno opchany brzuch, a oczy jej się kleiły. Zrozumiał łowiec, że pies porwał i zjadł jednego zająca, drugiego zaś przyniósł swemu panu.
Gdy Czo-Ra dobrze się przespała, Marusz kazał jej poznosić dużo suchych gałęzi i złożyć je w pobliżu sanek.
Przyciągnął do siebie psa, ujął obiema rękami za głowę i, patrząc mu w oczy powtarzał:
— Wou-Gou!... Wou-Gou! Wou-Gou! Idź do Wou-Gou... Biegnij szybko, szybko, jak jeleń!... Przyprowadź do mnie Nań... Nań... Nań... Idź tam! Tam! Tam!
To mówiąc, ręką wskazywał na południe.