Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/130

Ta strona została uwierzytelniona.

Wzięłam karabin i poszłam. Wou-Gou biegł przede mną i wymachiwał ogonem... Ledwie doszliśmy do pagórków, wpadł w zarośla, węsząc i poszczekując... Odbiegł bardzo daleko, lecz, posłyszawszy jego wycie i skowyt, odnalazłam psa i stanęłam jak wryta... Zrozumiałam, że spotkało cię nieszczęście... W krzakach leżała Czao-Ra; z boku i karku sączyła jej się krew, musiała spotkać wilka i stoczyć z nim walkę... Była tak słaba, że nie mogła podnieść głowy... Patrzyła na mnie błagalnie i cicho skomlała... Przyniosłam ją do domu, obmyłam, zalepiłam żywicą rany i nakarmiłam... Leżała niedługo, zwlokła się z posłania i, kulejąc, podeszła do drzwi, oglądając się na mnie i wyjąc przeciągle... Wyszłam za nią, a wtedy skowytać zaczęła radośnie i ciągnęła w stronę tajgi... Zrozumiałam, że prowadzi mnie na pomoc tobie... zabrałam synka, wsiadłam na jelenia i całe dwa dni jechałam, zanim Czao-Ra odnalazła ciebie, Maruszu... Maruszu!...
Myśliwy oczy wzniósł ku niebu i wyszeptał:
— Wielki Duchu, niech ludzie wiecznie