Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/132

Ta strona została uwierzytelniona.

Już siedział na posłaniu ze skór i śmiał się wesoło, bawiąc się z Dugenem, który już zaczynał mówić i biegać po izbie.
Od łoża myśliwego nie odchodziła Czao-Ra. Czuwała przy chorym w dzień i w nocy. Nadsłuchiwała, czy oddycha spokojnie, stawała nad nim i długo wpatrywała się w wychudłą, sczerniałą twarz łowca, wzdychając ciężko i trwożnie strzygąc uszami.
Marusz często przytulał do piersi kudłatą głowę Czao-Ra, pieścił ją i szeptał słowa wdzięczności. Ona zaś lizała go po policzkach i rękach i cicho kiwała ogonem. Nie wiedziała jeszcze, czy może się cieszyć i czuć szczęśliwą.
Pewnego dnia Nań rzekła do męża:
— Dziś zdejmę ci opatrunek... Musimy obejrzeć nogę...
Rozcięła rzemienie, odkręciła szmaty i odrzuciła wygięte kawałki kory modrzewiowej, w których zacisnęła złamaną nogę.
Obmacywała kość ostrożnemi, wprawnemi ruchami, bo żony północnych łowców zmuszone są nieraz leczyć swoich mężów, gdy ci powracają z łowów, poszarpani przez