Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/136

Ta strona została uwierzytelniona.

dały i wsiąkły w ziemię długie sople lodu, zwisające z wystających żerdzi płaskiej strzechy. Na wyzwolonych z pod śniegu pagórkach bojaźliwie wyglądała pierwsza zielona trawa i zakwitły białe, okryte ciepłym puchem przebiśniegi.
Stada wodnego ptactwa obsiadły jezioro i nadbrzeżne trzciny.
Przyleciały skowronki i trznadle. Świergotały i śpiewały ich wesołe rzesze.
Na zboczach piaszczystych wydm, wśród krzaków wierzbowych, strojnych w białe bazie, gziły się zające; w gąszczu jodeł goniły się wiewiórki, którym z szarego futerka już rude wyzierały włosy; na polanach, sycząc i bełkocąc, tokowały cietrzewie czupurne, zawadjackie; z głębi kniei dobiegała drażniąca tajemnicza pieśń rozkochanego głuszca; porykiwały kozły, nawołujące sarny do ustronnego ostępu leśnego; groźnie rycząc, walczyły ze sobą jelenie, dążąc zewsząd na bagna, porosłe bajorami...
Wszystko dokoła różnemi głosami śpiewało odwieczną pieśń wiosenną, brzmiącą potężnym zewem życia...