Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/19

Ta strona została uwierzytelniona.

ły dwa karabiny, kilka żelaznych sideł i potrzasków, myśliwskie torby na proch i kule oraz spory ładunek zwiniętych skórek różnych zwierząt.
— Marusz! — krzyknęła kobieta. — Czy prędko dojdziemy?
Mężczyzna obejrzał się i, odganiając nieznośne owady, oblepiające mu twarz, odpowiedział spokojnym, łagodnym głosem:
— Gdy słońce stanie nad nami, dojdziemy do jeziora Chołuń, Nań! Miej cierpliwość!
— No, przecież jestem cierpliwa, bo idę i nie narzekam, — odparła — chociaż te przebrzydłe bąki — „pauty“ dźgają, jak wściekłe! Musimy jednak stanąć, gdyż dziecko jest głodne.
Marusz zatrzymał się natychmiast, naciął prętów i przygotował dla żony wygodne siedzenie.
— Siadaj i nakarm małego Dugena! — rzekł z tkliwością.
Usiadłszy w kucki, zgarnął suche liście i gałęzie i jął rozpalać małe ognisko, uderzając o kamień kawałkiem wiszącego na pasku