żelaza i rozdmuchując hubkę. Po chwili suche drzewo zaczęło się palić.
Marusz wrzucił do płomieni kilka świeżych gałęzi jodłowych i, wymachując połą, skierował dym na karmiącą kobietę, aby jej nie dokuczały bąki i komary.
Biały szpic kręcił się nieustannie koło myśliwego, piszczał i cicho, żałośnie poszczekiwał.
— Czego chcesz, Czao-Ra? — spytał Marusz.
Piesek schwycił go zębami za połę kurtki i ciągnął ku reniferom. Gdy spostrzegł, że gospodarz podniósł się, Czao-Ra stanęła przy starym reniferze i poczęła głośno szczekać.
— Ach! — mruknął myśliwy. — Zapomniałem o twoich dzieciach, przyjaciółko!
Rozwiązał worek i, wydobywszy z niego koszyk, postawił go na ziemi. Natychmiast wysunęły się z niego główki trzech białych i dwóch szarych szczeniaków o ostrych, kosmatych mordkach i śpiczastych uszkach.
Cicho mrucząc, suka zębami wydobyła maleństwa z koszyka i, wyciągnąwszy się wygodnie, zaczęła je karmić, co chwila ogląda-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/20
Ta strona została uwierzytelniona.