całym pędem przecinając równinę, lecz, dobiegłszy do pierwszych drzew, przystanął i bez szmeru wślizgnął się w chaszcze.
Marusz, nabiwszy strzelbę, nadsłuchiwał.
Zdaleka rozległo się krótkie, urwane szczekanie psa.
Myśliwy biegiem skierował się na ten głos i, zręcznie wymijając gęste zarośla, szedł przez las.
Wkrótce do szałasu nad jeziorem echo przyniosło huk wystrzału; jeden tylko — głuchy, daleki.
Z „czumu“ wyszła Nań i, przysłoniwszy oczy dłonią, patrzyła w stronę boru.
Wynurzył się z niego Marusz. Dźwigał na ramionach kozła.
Czao-Ra biegła obok, wesoło wymachując puszystym ogonem.
Niedługo bawił Marusz w szałasie, nad brzegiem jeziora Chołuń. Szybko sporządziwszy sznury z zawieszonemi na nich hakami i nauczywszy żonę, jak należy zakła-