Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/29

Ta strona została uwierzytelniona.

— Nie! — odpowiedziała Nań. — Tylko tamten jest całkiem inny!
To rzekłszy, zaczęła cicho pogwizdywać.
Do „czuma“ powolnym krokiem wszedł biały, kosmaty, jak kulka wełny, szczeniak. Nie skakał i nie dokazywał. Stanął i uważnie przyglądał się ludziom. Piwne oczki patrzyły ponuro, spiczaste uszki poruszały się zwolna, ostrożnie, a długi pyszczek z czarnym noskiem o rozdętych chrapach węszył nieufnie.
— O-o! — zawołał Marusz. — Z tego drobiazgu będziemy mieli pociechę, bo to łowczy pies! Chodź tu, mały, chodźże!
Myśliwy wyciągnął do szczeniaka dłoń.
Piesek ani drgnął, tylko uszy podniosły mu się jeszcze wyżej i rozdęły się chrapy.
Wreszcie zaczął się cofać, spoglądając zpodełba podejrzliwie i groźnie.
Obejrzał się i nagle szczeknął raz jeden tylko, basowo, krótko: „wou“, poczem zniknął i już zdaleka dobiegło ciche, ponure wycie szczeniaka:
— Go-o-u!
Wydawało się, że wyrażał swój żal. Mo-