nocnego myśliwego. Zabrał wszystkie szczeniaki i poszedł z niemi do lasu. Czao-Ra biegła, jak zwykle, przy nodze swego pana. Dostawszy się do lasu, małe pieski jakgdyby poszalały. Zaczęły biegać, poszczekiwać, gonić się i koziołkować. Jedne chowały się do gąszczu, inne szukały ich i wypłaszały, skowycząc i piszcząc z uciechy.
Marusz namarszczył czoło.
— Na nic to bractwo! — pomyślał. — Lekkomyślne, zbyt wesołe... Sprzedamy je pastuchom. Na stróżowanie przy stadach zdadzą się, dla łowców — nie...
Obejrzał się, szukając Wou-Gou. Spostrzegł go na samym skraju kniei.
Piesek przycisnął się do ziemi i leżał bez ruchu, zaczajony. Oczy mu się świeciły zielonym ogniem, drżały uszy i rozdymały się chrapy węszące. Co czuł w tej chwili mały, kudłaty szpic, pochodzący od najlepszej łowczej suki, jaką niezawodnie była Czao-Ra? Chyba to samo, co czują małe dzieci, gdy po raz pierwszy matka wyprowadzi je na łąkę zieloną, zalaną złocistem światłem słońca, zdobną w tysiące barwnych kwiatów. Ze-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.