Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/32

Ta strona została uwierzytelniona.

wsząd połyskują słoneczne plamy, jarzące się, mieniące; płyną niewidzialne strugi woni, coraz innej, coraz mocniejszej, coraz cudowniejszej; dobiega świergot, gwizd, dzwonienie, tysiące nieznanych głosów!
Dziecko staje oniemiałe z zachwytu i podziwu, nie rozumiejąc jeszcze tego, co widzi, słyszy i co się dzieje dokoła.
Tak też było i z Wou-Gou.
Nie mocny zapach rozmiękłej, parnej ziemi, nie aromat kwitnących krzewów i ziół drażniły jego powonienie. Znał to już, bo wdychał przepojone wonią roślin powietrze kotliny nad jeziorem. Teraz inne zapachy pochwytywały drgające nozdrza pieska. Nieznane, tajemnicze, budzące czujność i drapieżność, wywołujące drżenie całego ciała. Coraz to inne, słabsze lub silniejsze, bliższe lub dalsze, a tak bardzo niepokojące i drażniące.
Wou-Gou czuł, że mógłby, opuściwszy pyszczek ku ziemi, iść śladami tych zapachów i dotrzeć do jakichś żywych, nigdy nie widzianych dotąd istot; rozumiał nawet, że