Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/41

Ta strona została uwierzytelniona.

biły klucze żórawi, łabędzie, stada gęsi i kaczek. Gwizdały, odlatując na południe, rzesze ptactwa błotnego: czajek, rybitw, kuligów dużych i małych, a za niemi z piskiem i świegotem niespokojnym sunęły inne ptaszki, przerażone widmem zbliżającej się zimy mroźnej i ciemnej.
Pewnego poranku szron srebrzysty okrył ziemię i skóry „czumu“; na mieliźnie, tuż przy łasze, jezioro połyskiwało szkliwiem cienkiego lodu.
Nań krzątała się przy tobołach z przechowywanem w nich ubraniem zimowem. Naprawiała, łatała, obszywała świeżem futrem rękawy i poły, aby zabezpieczyć siebie i dziecko przed surową zimą, a co najważniejsze, — aby oporządzić męża do dalekiej, ciężkiej i długiej wyprawy.
Wreszcie sypnął śnieg i nadbiegł pierwszy gwałtowny wicher.
Opadły złote liście brzóz i czerwone — osik. Drzewa stały nagie, bezsilne, niby w lęku śmiertelnym. Śnieg okrył białą płachtą całą ziemię, przyprószył zielone gałęzie jo-