rozpalać ognisko. Powiesił nad niem na ukośnie zatkniętej do ziemi żerdzi kociołek ze śniegiem, rozwiązał worek, wyjął z niego kawał suszonego mięsa i rzucił psu.
Gdy Czao-Ra zjadła swoją porcję i nałykała się śniegu, myśliwy rzekł do niej:
— Szukaj!
Szpic opuścił ogon, nastroszył uszy i zniknął w gąszczu.
Marusz wrzucił do kociołka szczyptę herbaty i, gryząc suche mięso i czarny placek żytni, nadsłuchiwał.
Nie zdążył jeszcze dopić drugiego kubka gorącego napoju, gdy zdaleka dobiegło go już szczekanie, urywające się co chwila, lecz ciągle się powtarzające, a coraz bardziej donośne i natarczywe.
— Czao-Ra goni... łosia... — mruknął, wskakując i chwytając za karabin.
Słuchał jeszcze chwil kilka i znowu mruknął:
— Tak... Tak... Goni łosia...
Szybko pobiegł za głosem psa, bystre oczy wbijając w śnieg.
Odnalazł niebawem ślady Czao-Ra, a gdy
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.