Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/45

Ta strona została uwierzytelniona.

spostrzegł, że od gęstych zarośli młodych świerków poszły one obok dużych, okrągłych dołów, wytłoczonych kopytami łosia, stanął.
Ukrył się i zaczaił za pniem starej jodły.
Wiedział wprawny łowiec, że spłoszony zwierz, zatoczywszy w puszczy duże koło, niechybnie powróci na miejsce, skąd ruszył. Nawet gdyby nie potrafił zmylić pościgu i wciąż jeszcze uchodził przed napastnikiem, przebiegłby koło swego legowiska, powtarzając ten manewr dwa, a nawet trzy razy, poczem już pomknąłby w prostej linji, oddalając się coraz bardziej.
Myśliwy niedługo czekał.
Rozległ się trzask i łomot tratowanych krzaków i zmrożonej, suchej trawy, tętent kopyt i — na małą polankę wybiegł wspaniały łoś.
Łopaty rogów położył sobie na grzbiet i biegł z wysoko podniesioną głową, wyrzucając chrapami kłęby białej pary.
Marusz, oparłszy karabin o gałąź, starannie wymierzył, celując, tuż za lewą łopatkę zwierza, i pociągnął cyngiel.
Z hukiem buchnął strzał; odpowiedziało