Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/47

Ta strona została uwierzytelniona.

powrócił do ogniska, idąc własnemi śladami. Za nim biegła suka, niosąc w pysku kawał wątroby.
Ściemniało już i niebo nabrało purpurowej barwy.
Słońce zakończyło swój krótki bieg jesienny nad ziemią i żegnało ją zdaleka ostatniemi promieniami.
Marusz rozrzucił węgle, przysypał je grubą warstwą popiołu, przykrył narąbanemi gałęziami i zaczął układać się do snu.
Był to zwykły sposób północnych łowców. Zagrzebane w popiele i przykryte gałęziami węgle długo ogrzewały leżącego człowieka.
Usnął mocno. W nocy obudziło go ciche warczenie psa. Jednak Czao-Ra uspokoiła się wkrótce, więc nic już nie mąciło snu Marusza.
O świcie, gdy skrzeczeć zaczęły sójki i pogwizdywać gile, myśliwy obudził się i, przeciągając się, usiadł.
Oglądał się na wszystkie strony, szukając psa. Nie spostrzegłszy go jednak nigdzie, gwizdnął. Czao-Ra nie zjawiła się na zew pana.