Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/48

Ta strona została uwierzytelniona.

— Hm... — pomyślał łowiec. — Zwęszyła coś i szuka...
Podniósł oczy ku niebu i jął szeptać krótką modlitwę do Wielkiego Ducha, Twórcy i Opiekuna istot żyjących.
Przetarł sobie oczy, twarz i ręce śniegiem, rozpalił ognisko i zawiesił nad niem kociołek z pozostałą herbatą.
Czekając, aż się zagotuje napój, szybko układał rzeczy do worka, gdy nagle podniósł głowę. Posłyszał niewyraźne, zagłuszone lekkim poszumem drzew szczekanie psa. Było ono całkiem odmienne od wczorajszego, gdy Czao-Ra ścigała łosia. Teraz było to ujadanie, pełne przerażenia i rozpaczliwego nawoływania.
Szybko obejrzawszy strzelbę i założywszy świeży kapiszon, Marusz podążył na głos psa.
Biegł długo i, ku wielkiemu swemu zdziwieniu, zrozumiał, że Czao-Ra znajduje się w miejscu, gdzie został upolowany łoś.
Pędząc co tchu, myśliwy uśmiechał się, ponieważ zrozumiał głos swego psa. Czao-Ra wołała go na pomoc i opowia-