dała, że duży drapieżnik został przez nią wstrzymany i osaczony.
Doszedłszy do polanki, gdzie poprzedniego dnia padł łoś, Marusz wytknął głowę z zarośli i obejrzał miejscowość.
Czao-Ra skakała jak szalona pod dużą, rozłożystą jodłą, wściekle szczekała cienkim głosem, co chwila odbiegając ze skowytem przerażenia.
Marusz przyjrzał się uważnie. Narazie nie mógł nic dojrzeć. Łapy jodły oraz zwisające z nich grube płaty śniegu ukrywały zwierzę, wzbudzające gniew i lęk psa.
Postąpił kilka kroków i zaczął ostrożnie okrążać jodłę.
W pewnem miejscu złamane gałęzie odsłaniały grube konary i część pnia.
Oczy Marusza błysnęły. Dobra zdobycz!
Na grubej gałęzi, wyciągnięty na niej, nieruchomo leżał duży plamisty ryś.
Żółte ślepia wparł w ujadającego psa, syczał, szczerząc kły, strzygł miotełkami czarnych włosów na końcach uszu, prychał złośliwie i, zaniepokojony zachowaniem się
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.