Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/60

Ta strona została uwierzytelniona.

gach ze śliskiej, osuwającej się gliny, niebezpieczne jeziorka i „okna“, rowy, napełnione czarną, gnijącą wodą, grzęskie torfowiska i inne przeszkody.
Na noclegach nie mógł usnąć, niecierpliwie oczekując świtu, aby przedzierać się dalej przez chaszcze dzikiej tajgi.
Siedział przy tlejącem ognisku, wpatrywał się w biegnące po węglach chyże niebieskie, czerwone i złociste wężyki i dumał.
Ostry, ciągle baczny słuch łowił każdy zrodzony w borze dźwięk.
Znał je i odczytywał tajemnicze głosy kniei z wielkiej księgi, jaką jest natura.
Przed północnym łowcą, jej prawdziwym synem, nie miała ona tajemnic.
Marusz słuchał i wszystko rozumiał, wszystko widział oczami duszy, a raczej poznawał instynktem półdzikiego człowieka, obcującego nieprzerwanie z puszczą bezbrzeżną, ze smętnemi stepami, gdzie na torfowisku rosną karłowate brzozy i cedry, nikłe, koszlawe krzaki, nędzna trawa brunatna, mech, ozdobiony pękami koralowych borówek i żórawin, fioletowemi plamkami ja-