Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/65

Ta strona została uwierzytelniona.

Marusz dotarł wreszcie do kotliny z samotną chatką swojej Nań.
Zbierało się na mróz.
Ziemia znowu stwardniała.
W powietrzu latały białe płatki śniegu, coraz gęściej, aż przysłoniły ruchomą zasłoną czarną ścianę boru, jezioro i zarośla trzcin nadbrzeżnych.
Przybywających zdaleka powitało basowe, głuche szczekanie Wou-Gou.
— Dobry, czujny pies!... — pomyślał Marusz, szybko idąc ku chacie, nad którą unosił się dym, buchający ze szczelin w pułapie.
— Nań! Dugen! — krzyknął myśliwy.
Czao-Ra, wyprzedziwszy go, pędziła w szalonych podskokach ku domowi.
Śnieg padał, przechodząc w „purgę“, w zamieć smagającą, zwiastunkę surowej zimy.


IV.  PRZYGOTOWANIA NA ZIMĘ

Zima zwalczyła ostatnie wysiłki jesieni, przytłoczyła wszystko białemi zaspami, mroźnym podmuchem wiatru zmieniła śnieg na