kamień i lodową korą okryła jezioro, nad którem szeleściały pożółkłe, drżące trzciny.
Marusz przebił na środku jeziora szeroką przeręblę, okrył ją żerdziami świerków i przysypał śniegiem, żeby nie zamarzła.
Robił to nie dlatego, żeby Nań miała wody pod dostatkiem, w zimie bowiem używała śniegu do sporządzania strawy i do picia. Chciał zaopatrzyć rodzinę w ryby. Tuziemcy bardzo zręcznie opuszczają do przerębli sznury z haczykami i chwytają na wędkę ryby z pod lodu.
Myśliwy pracował na dworze, patrząc, jak z ciepłej chatki wypełzał na czworakach mały Dugen, golutki, ogorzały, i, ujrzawszy biały, skrzący śnieg, tarzał się w nim, głośno prychając i śmiejąc się wesoło.
Uśmiechał się do synka Marusz i pracował nad sporządzeniem „nart“, czyli lekkich saneczek, które ciągną oswojone renifery, wożąc ludzi i ciężary.
Nań, zajęta gospodarstwem domowem, zdążyła już ujeździć i przyzwyczaić do uprzęży młode jelenie, nabyte od pastuchów za cztery szpice.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/66
Ta strona została uwierzytelniona.