Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/71

Ta strona została uwierzytelniona.

różnemi wysławiają imiony. Prośby tej nie mogły wyrazić słowami drżące wargi płaczącej kobiety, żony łowcy północnego. Tylko serce, strwożone i rozpaczą zatrute, wyczuwało ją głęboko. Lecz Bóg wszystko widział, słyszał i rozumiał, chociaż nic innego, oprócz „Wielki Duchu“, nie wypowiadały usta szlochającej Nań.
Płakała niedługo. Musiała przecież przyrządzić posiłek dla Dugena, ułożyć go do snu, nakarmić psa, wypuścić renifery na paszę, zamieść izbę, odrzucić śnieg ode drzwi, obejrzeć przeręblę, aby nie zamarzła, oczyścić skórki upolowanych przez męża zwierząt, posolić, wysuszyć i złożyć na przechowanie w przewiewnym szałasie, skleconym z żerdzi i otulonym gałęziami.
Zamknąwszy chłopaka w chatce, pobiegła do jeziora, bo oczyszczenie przerębli od lodu było pierwszą jej czynnością, powtarzaną trzy razy dziennie.
Już zbliżała się do brzegu, gdy z gąszczu trzcin wyszedł powolnym krokiem mały, ponury Wou-Gou. Kroczył z zadartą głową, wlokąc za sobą zająca.