Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/76

Ta strona została uwierzytelniona.

kłem ujadaniem zwabiając człowieka, nadbiegającego z karabinem.
Nań była przekonana, że mały Wou-Gou już przeszedł szkołę „początkową“, w której, z pewnością, oberwał od matki sporo chwytów kłami i ciosów szeroką piersią. Teraz czekała na niego „szkoła wyższa“, kierowana przez samego Marusza.
— Ale ułoży on naszego Wou-Gou na najlepszego psa w całej puszczy! — myślała Nań, z uśmiechem nadsłuchując warczenia szczeniaka, ucztującego w krzakach zdala od oka ludzkiego.
Chciał być sam, aby, niczem się nie krępując, podjeść, jak się należy.
Weszła więc do chatki, skąd już wołał na nią znakomicie wyspany mały Dugen.
Wyciągał do matki rączyny i śmiał się czarnemi, skośnemi oczkami.
Ucałowała chłopaka i krzątać się zaczęła koło garnków, podrzucając do przygasłego ogniska suche gałęzie i łuczywo smolne.
Buchnął płomień i ogrzał izdebkę.