Minęło już dwa miesiące od chwili, gdy Marusz po raz ostatni rzucił spojrzenie na swoją, porzuconą na długo chatkę.
Dwa miesiące mrozów ostrych, szalejących śnieżyc i wichrów, pracy ciężkiej, nieprzerwanej i długich marszów po głębokim śniegu przez gęste, zwikłane krzaki, siekące boleśnie nagiemi prętami, przez stłoczone zarośla młodych jodeł i cedrów.
Pewnego wieczora Marusz siedział przy ognisku. Spożył już dwie wiewiórki, które po zdarciu skóry, upiekł na rożnie. Smakowały mu, bo istotnie wiewiórki posiadają bardzo dobre, białe mięso.
Pociągał z kubka gorącą herbatę, pykał fajeczkę i spoglądał na Czao-Ra.
Objedzona leżała przy ognisku i wzdychała.
Może, z powodu tego, że brzuch miała zbytnio nabity mięsem zająca, a może była bardzo spracowana po całodziennem myszkowaniu i tropieniu w lesie.
Marusz zadumał się głęboko.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/77
Ta strona została uwierzytelniona.
V. DALEKA WYPRAWA ŁOWIECKA