Myśli północnego człowieka były bardzo proste i jasne.
Dziękował Wielkiemu Duchowi, że w ostatnim tygodniu dni wypadły jasne, bez „purgi“, prosił o opiekę nad Nań i Dugenem, o dobrą zdobycz i marzył.
Marzenia te wylały się w pieśń.
Gardłowym, chrapliwym głosem Marusz zawodził:
— Gęsty, ciemny las... Na leżących pionach cedrów dużo, dużo śladów... Nizały je sobole czarne... jeden, dwa... pięć... dziesięć... bezliku soboli czarnych, drogich... Kupcy dadzą za nie dużo wspaniałych towarów... Piękne perkaliki i barchany dla Nań... cukier i herbatę... tabakę... Lekkie, mocne, białe, niby ze srebra, kociołki i czajniki... Koniki drewniane, lalki i karmelki dla Dugena... Mały Dugen... uśmiechnięty... tęgi chłopaczyna... och! och!... Marusz wyjdzie prędko na tundrę... W krzakach znajdzie ślady lisów żółtych, niebieskich, białych i czarnych, jak węgiel... tych, do których kupcom palą się oczy... Cha... cha... Całe czeredy lisów... Wielki Duchu, daj... daj!...
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/78
Ta strona została uwierzytelniona.