Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/79

Ta strona została uwierzytelniona.

Westchnął, wzruszony marzeniami, i umilknął.
Herbata wystygła, więc wylał ją do kociołka i zawiesił nad ogniem... Zaczął przypominać sobie, ile już zdobył skór i gdzie je pozostawił. Znowu się uśmiechnął. Trzysta skórek popielic, to już dobrze! A do tego pięć starych, puszystych kun i trzy sobole... Sobole niebardzo drogie, bo jasne... Dwa łosie... siedem rysiów... Dwanaście skórek lisich, co prawda, też niebardzo cennych, bo dziesięć rudych, zwykłych i tylko dwie — nieco ciemniejsze, ale daleko im, niestety, do czarnych, a chociażby burych!
Postanowił nie bawić dłużej w puszczy.
Zapoluje jeszcze w uroczyszczach Karasah, gdzie spodziewał się znaleźć sobole, a stamtąd, nigdzie nie zatrzymując się dla łowów, pobiegnie naprzełaj na tundrę... Po lisy białe i te najdroższe: niebieskie i czarne, siwizną niby szronem okryte... Wielki Duchu, daj szczęście Maruszowi!
Zamyślił się łowiec nad tem, że należy oszczędzać proch i nie strzelać więcej do ry-