słabemi nabojami, że prawie nie słychać huku strzelby, lecz niewiadomo, co go jeszcze czeka w kniei i na tundrach!
Dopił resztki herbaty, przygotował sobie posłanie i usnął spokojnie.
Niczego się nie obawiał. Miał przy sobie Czao-Ra, która uprzedzi go przecież o zbliżającem się niebezpieczeństwie.
Nazajutrz o świcie ruszył dalej.
Szedł przez cały dzień i noc już zapadła, gdy doszedł do uroczyszcza Karasah.
Ponieważ zamierzał pozostać tu dłużej, rozpalił ognisko i przy jego błyskach zaczął urządzać sobie obóz.
Długo mozolił się nad rozgrzebywaniem śniegu, układając go dokoła ogniska w wysoki wał. Sklecił mały szałas, przed którym płonął ogień i wtedy dopiero wziął się do przygotowania wieczerzy.
W okolicach Karasah Marusz pozostawał dwa tygodnie. Zaczął od tego, że obiegł całą miejscowość, pozostawiwszy Czao-Ra w obozie.
Wkrótce się przekonał, że kilka soboli miało tu swoje kryjówki. Spotykał ślady ich
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/81
Ta strona została uwierzytelniona.