cisnąć się pomiędzy podpórkami, które padały, przygniatając go ciężarem pułapki.
Skończywszy z tem, powrócił do obozu i tegoż dnia wraz z Czao-Ra wyruszył na inne polowanie.
Miał ze sobą karabin i siatkę z cienkich rzemieni.
Splatał ją oddawna ze skóry zabitego jelenia, mając dużo wolnego czasu na noclegach, które stawały się z dniem każdym coraz dłuższe.
Odnalazłszy ślad sobola pod drzewem, Marusz zrozumiał, że zwierzątko ma tu swoje gniazdo, dobrze ukryte w dziupli.
Najlżejszy szmer nie zdradzał obecności sobola.
Jednak myśliwy wiedział, co ma czynić.
Otoczył pion drzewa siecią, zawiesiwszy ją lekko na czterech ledwie trzymających się w śniegu widełkach; wyrąbał krótki, gruby drąg i spojrzał na psa.
Czao-Ra, węsząca dokoła, biegała ze spuszczonym ogonem, strzygła uszami i zachowywała milczenie, co chwila niecierpliwie spoglądając to na drzewo, to na swego pana.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/83
Ta strona została uwierzytelniona.