Cóż się tu stało?
Zaczął się rozglądać uważnie i wkrótce spostrzegł już przysypane śniegiem ślady rysia.
Plamisty drapieżnik porwał schwytane sobole, pożarł je i porozrzucał potrzaski. Plamy krwi i strzępki drogocennych skórek widniały dokoła.
— Poczekaj-no! — gniewnie mruczał Marusz. — Ja ciebie nauczę uczciwości, grabieżco tchórzliwy, złodzieju!...
Natychmiast zabrał się na nowo do rozmieszczenia swoich przyrządów, a gdy już praca dochodziła do końca, ujrzał, że pada śnieg.
Padał przez całą noc.
Wierzchołki drzew szumiały i chyliły się, jodły i świerki trzeszczały i skrzypiały. W otwartych miejscach szalała „purga“, lecz tu, do ostępów leśnych, nie zalatywał żaden podmuch wichury.
Zamieć okrywała łapy jodeł białemi, puszystemi narzutami, wysokiemi czapami śniegu. Zasypywała wszystkie ślady, przesmyki, krzaki i obozowisko myśliwego.
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/87
Ta strona została uwierzytelniona.