Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/88

Ta strona została uwierzytelniona.

Musiał więc Marusz pozostawać w swoim szałasie, czekać aż śnieg się zleży i skrzepnie, bo narty grzęzły w jego miękkiej warstwie.
Po trzech dniach dopiero mógł Marusz znowu zapuścić się do kniei.
Szukał swoich pułapek. Wszystkie były przywalone śniegiem.
Z trudem odnalazł tylko dwie stępice.
Utyskiwał nad stratą sprzętu myśliwskiego, bo mogło się też zdarzyć, jak to często się przytrafia łowcy, że śnieg przykryje pułapki wraz ze schwytaną zdobyczą.
Nie było jednak na to rady.
Spakowawszy rzeczy, Marusz szybko pobiegł na północ.
Z dniem każdym las się stawał niższy i mniej gęsty.
Drzewa cienkie, powyginane, koszlawe wyciągały gałęzie tylko od południowej i zachodniej strony. Mech i liszaje okrywały popękane pnie od północy.
Zniknęły wreszcie jodły i świerki, a brzozy i cedry już nie prężyły swoich koron ku niebu, lecz płaszczyły się i przyciskały do