Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/90

Ta strona została uwierzytelniona.

Wzdychał smutno, lecz wkrótce się uspokoił.
Trafił na dobre miejsce, obfitujące w zwierzynę.
Z nasadek i innych sideł codziennie wyjmował duże, białe lisy, o pięknych, puszystych skórkach i wspaniałych kitach.
Pewnego razu, obchodząc nęciska z przynętą, położoną koło zasadzek, ze zdziwieniem posłyszał brzęk żelaza i jakieś głosy jękliwe. Szybko pobiegł naprzód i ujrzał dziwne widowisko.
W potrzask trafił zając-bielak i zaczął krzyczeć. Na ten głos skargi przybiegł lis, porwał zająca wraz z żelazem i kilka kroków dalej sam wpadł w sidła.
Marusz z niecierpliwością oczekiwał zorzy polarnej.
Przy jej świetle zamierzał zapolować na niebieskie i czarne lisy.
Są to bowiem zwierzęta bardzo ostrożne, czujne i nie posiadające tej niebezpiecznej wady, jaką jest ciekawość, którą w najwyższym stopniu odznaczają się białe lisy, wskutek tego tępione z łatwością nie tylko