trzech godzinach powrócił jednak, trzymając na smyczy Czao-Ra.
Miał przy sobie karabin i długi drąg.
Pozostawił psa na początku zarośli, sam zaś obszedł je z drugiej strony i gwizdnął przeciągle.
Zaczął szybko ślizgać się na nartach, poklaskując w dłonie i słysząc, że Czao-Ra również biega dokoła krzaków i zrzadka poszczekuje.
Wreszcie, spostrzegłszy coś, Marusz pomknął ku zastawionym sieciom.
Były już zrzucone, a w nich szamotało się pięć białych lisów i dwa rude, coraz bardziej plącząc się w rzemiennych okach.
Uderzeniem ciężkiego drąga uspokoił na zawsze miotające się zwierzęta, które już zaczynały przegryzać pętające je rzemienie.
Zgarnąwszy na bok sieci i zabite lisy, Marusz ustawił się naprzeciwko przesmyku i krzyknął donośnie:
— Urr!
Czao-Ra, znajdująca się na przeciwległym końcu zarośli, wpadła do gąszczu i za-
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/97
Ta strona została uwierzytelniona.