częła się miotać w różne strony, szczekając głośno.
Myśliwy wiedział, że z krzaków zostały już wypłoszone wszystkie zające, lisy żółte i białe, lecz niebieskie i czarne — ostrożne i przebiegłe — zaszyły się gdzieś i zaczaiły. Dopiero pies mógł je wytropić i zmusić do opuszczenia kryjówek.
Już podniecony, zdyszany głos Czao-Ra dowiódł mu, że w chaszczach czujny pies goni zwierzynę. Szczekanie dolatywało z różnych stron.
Marusz uśmiechnął się chytrze i pomyślał:
— Zasieki nie pomogłyby w tym popłochu, lecz zawiesiłem szmatki, odstraszające zwierza, i żaden chyba nie przerwie się z boków chaszczy... Muszą wyjść tym przesmykiem!
Miał karabin, skierowany na ścieżkę, prowadzącą od nęciska.
Długo czekał myśliwy, aż nareszcie w krzakach mignął jakiś szary, niewyraźny cień, poczem na trop wybiegł niebieski lis
Strona:Ferdynand Ossendowski - Czao-Ra.djvu/98
Ta strona została uwierzytelniona.