Strona:Ferdynand Ossendowski - Dimbo.djvu/13

Ta strona została uwierzytelniona.

ciche stąpanie. Zamierzał uciekać, lecz ledwie się poruszył, uczuł straszliwy, piekący ból i padł na kolana.
W tej właśnie chwili na zakręcie ścieżki stanął Tulor.
Chłopak uważnie przyglądał się słoniowi. Bystre jego oczy dojrzały wszystko — i pętlę z grubego drutu, i przeciętą nim skórę, i płynącą z rany krew, i to, że słoń nie miał żadnego znaku na prawej łopatce.
— Hm — pomyślał Tulor. — Jest to dziki słoń, na którego jakiś kłusownik zastawił sidła. Przepadnie biedaczyna z głodu lub tygrysy rozszarpią go, gdy osłabnie do reszty...