Była to bardzo przykra okoliczność. Od lasu, w którym nocowaliśmy, do pierwszego najbliższego posterunku mongolskiego — Samgałtaj, pozostawało do przebycia nie więcej nad 100 kilometrów. Tymczasem od Kosogołu w prostej linji dzieliło nas około 450 kilometrów.
Mój koń, oraz koń mego towarzysza-agronoma zrobiły już przeszło 1000 kilometrów bardzo uciążliwej drogi bez dostatecznego pokarmu i po lodowatej przeprawie przez Jenisej mogły nie wytrzymać tak dalekiej drogi.
Dobrze rozważywszy położenie i nieco bliżej poznawszy swych nowych towarzyszy, nie mogłem się zdecydować iść razem z nimi w ciągłych bojach przez Tannu-Ołu.
Byli to ludzie wyczerpani i zdenerwowani, przeważnie źle odziani i niedostatecznie uzbrojeni, większość ich nawet nie miała broni.
Wiedziałem, że podczas walki niema większego niebezpieczeństwa, niż człowiek nieuzbrojony. Ogarnia go bowiem prędko niczem niezwalczony strach, zaczyna się miotać, traci głowę z przerażenia i bezradności i zaraża swoją paniką innych. Naradziwszy się z p. Władysławem, postanowiłem, bądź co bądź, iść do Kosogołu.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/104
Ta strona została uwierzytelniona.