kilku godzin jechać staczającemi się w przepaść ławicami kamiennemi, pośród olbrzymich głazów, przyniesionych niegdyś przez lodowce, które tu przed tysiącoleciami topniały. Kilkakrotnie podczas przedzierania się przez takie „moreny“, drżeliśmy z obawy, że konie nam padną od znużenia. Ścieżka biegła niekiedy samym brzegiem przepaści, a z pod nóg końskich zrywały się i pełzły nadół lawiny piasków ruchomych i drobnych kamieni.
Jadąc przez jedną z takich stromych gór, składającą się z pokładów ruchomego piasku, byliśmy zmuszeni zsiąść z koni i biec około dwóch kilometrów, prowadząc konie za uzdy. Chwilami wyczuwaliśmy, jak ziemia całą swą masą szybko spełzała w przepaść. Nogi aż do kolan grzęzły w piasku, i dość było jednego nieostrożnego kroku, jednego nieobmyślonego ruchu, aby ten piasek, dążący ku stromemu urwisku, porwał nas i zrzucił w przepaść. Taki los spotkał jednego z naszych koni ciężarowych, który zbyt głęboko ugrzązł w piasku i nie mógł już walczyć z jego ruchem i lawirować. Lawina runęła wraz z nieszczęśliwym koniem w przepaść. Usłyszeliśmy trzask łamanych drzew,
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/116
Ta strona została uwierzytelniona.