skąd przybyliśmy, było absolutnie niemożliwe, a co najważniejsze, dlatego, że szliśmy na Wschód i musieliśmy tam dojść.
Przerwałem w sposób rozkazujący sprzeczkę, która wynikła pomiędzy Sojotami a rosyjskimi oficerami z powodu zarządzenia nojona, i zapytałem, wskazując na dolinę, przeciętą niebieską wstęgą zamarzniętej rzeki:
— Jak się nazywa ta rzeka?
— Ojna! — odpowiedział stary Sojot. — Tu się zaczynają posiadłości nojona Soldżaku, i na przeciwległy brzeg zakazano nam przepuszczać obcych.
— Rozumiem! — odparłem spokojnie. — Lecz spodziewałem się, że prawo gościnności jest u Sojotów w poszanowaniu, a więc pozwólcie nam rozgrzać się i pożywić w jurtach, przy waszych ogniskach.
— Prosimy! Prosimy! — zawołali Sojoci i poprowadzili nas ku swoim siedzibom.
W drodze zdążyłem poczęstować starego Sojota papierosem, a innemu ofiarowałem pudełko z kilku zapałkami. Wszyscy szliśmy kupą i tylko jeden tubylec, opierając się na strzelbie, z trudem wchodził na pagórek
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/119
Ta strona została uwierzytelniona.