kowego i zapałki. Przyjacielski stosunek nawiązał się szybko.
Wkrótce w jurcie natłoczyło się tylu Sojotów — mężczyzn, kobiet i dzieci, oraz psów, że nie było można się poruszyć.
Zjawił się jakiś krótko ostrzyżony i ogolony lama, ubrany w szeroki płaszcz karmazynowy z różańcem, owiniętym dokoła prawej ręki. Jego ubranie i wygląd wyróżniało go pośród tłumu brudnych Sojotów z warkoczami i w wojłokowych czapkach, upiększonych ogonami wiewiórek.
Lama był bardzo grzeczny dla nas, lecz spoglądał łapczywie na nasze złote obrączki ślubne i na zegarki.
Postanowiłem skorzystać z tej cechy skromnego kapłana Buddhy.
Poczęstowawszy go herbatą z sucharami, nawiązałem rozmowę o dobrych koniach sojockich, zaznaczywszy, że potrzebuję nabyć jednego.
— Kupcie ode mnie, mam dobrego konia, nazywa się „Toruch“ — rzekł lama. — Tu na Ojnie wszyscy go znają. Lecz uprzedzam, że pieniędzy nie wezmę, zamienić się zaś mogę.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/122
Ta strona została uwierzytelniona.