kańcy tajemniczych gór Tybetu ponuro, niedowierzająco i złowrogo spozierający, rozstępowali się przed nami. Były to olbrzymy z pasmami długich, jak grzywa, włosów na bokach, ze wspaniałemi końskiemi ogonami i z długiemi, ostremi rogami, zawsze groźnie nastawionemi.
Wreszcie z krzaków wynurzył się nasz Sojot. Twarz jego promieniała radością. Wymachując rękami, wołał:
— Nojon prosi ta-lamę, aby był jego gościem, i zaprasza wszystkich jego przyjaciół do swoich jurt! Nojon bardzo się ucieszył!
Musiałem pomyśleć o dyplomacji.
Gdy podjechaliśmy do dużej, granatowej jurty księcia, spotkało nas dwóch urzędników, z kitami pawich piór na śpiczastych czapkach mongolskich, które w niewyjaśniony sposób trzymają się tak mocno na okrągłych czaszkach tubylców. Urzędnicy z uniżonemi ukłonami prosili cudzoziemskiego nojona — „wielkiego lekarza“, aby wszedł do jurty nojona, władcy Soldżaku i opiekuna Darchat-Uła.
Razem z towarzyszem-agronomem weszliśmy do księcia. Był to mały, wychudły i wyschły staruszek, krótko ostrzyżony i gładko
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/125
Ta strona została uwierzytelniona.