Jeden po drugim padali moi towarzysze. Padł Tatar z przestrzeloną szyją; za nim, głośno klnąc, potoczył się z urwiska pułkownik Ostrowski, ugodzony w brzuch dwiema kulami. Gdy podbiegliśmy do niego, już nie żył. Leżał z siwą, długą brodą i z powichrzonemi włosami, spokojnie patrząc otwartemi oczyma w szare niebo Tybetu, a pięść prawej ręki miał groźnie zaciśniętą. Cofając się, zostawiliśmy trzech zabitych przyjaciół.
Powodzenie podniecało napastników. Stawali się coraz zuchwalsi, nie kryli się już i strzelali z miejsc otwartych.
Kulka wbiła mi sprzążkę od buta w kostkę prawej stopy. Mój najstarszy towarzysz, agronom, jęknął, złapawszy się za ramię. Dzielny Kałmuk obwiązywał sobie skrwawione czoło jakąś szmatą.
Naraz około piętnastu Tybetańczyków ruszyło do ataku.
Przypuściliśmy ich bardzo blisko i daliśmy salwę. Sześciu pozostało na miejscu, a dwóch, straciwszy konie, które leżały ranne śmiertelnie, uciekało co tchu w stronę skał. Reszta jeźdźców rozproszyła się w różne strony.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/182
Ta strona została uwierzytelniona.