rządzenia strawy. Leżące drzewa były przywalone śniegiem i przymarznięte do ziemi i kamieni. Musiałem odgrzebywać śnieg, a potem zapomocą długich drągów odrywać pnie od ziemi i przesuwać do swej nory. Wybrałem sobie dla zbierania drzew stromy spadek góry. Tam było trudniej wejść, lecz zato łatwiej było staczać w stronę mego schroniska oderwane pnie. Po kilku dniach zrobiłem bardzo ważny wynalazek. Znalazłem niedaleko swej nory dużą ilość pni modrzewi, połamanych przez wichry. Gdym zaczął je rąbać, siekiera pogrążyła się w coś miękkiego i lepkiego. Okazało się, że pnie były przesiąknięte smołą. Dość było iskry, aby taka drzazga wybuchła gorącym, mocno dymiącym płomieniem. Od tej chwili w mojem mieszkaniu zawsze leżały zapasy tych smolnych kawałków modrzewi do rozpalania najdy lub małego ogniska dla gotowania strawy i herbaty.
Największą część dnia pochłaniało polowanie. Bardzo prędko zrozumiałem, że muszę tę czynność wykonywać codziennie, żeby bronić się od przygniatających mię niewesołych myśli.
Zwykle po herbacie porannej, szedłem ze strzelbą do lasu szukać cietrzewi lub głuszców.
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.