Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/43

Ta strona została uwierzytelniona.

trwały bardzo krótko. U pięciu kul mego karabina ściąłem wierzchołki niklowe i sfabrykowałem tak zwane „dum-dum“ — dostatecznie przekonywujący argument dla intruza. Po herbacie poszedłem na miejsce, gdzie po raz pierwszy spotkałem niedźwiedzia, i gdzie spostrzegłem mrowiska.
Obszedłem całą górę, zaglądając do wszystkich wąwozów, lecz nigdzie nie spotkałem misia. Rozczarowany i zmęczony powracałem do domu i tu nieoczekiwanie natknąłem się na niebezpiecznego sąsiada. Właśnie wychodził z mojej nory, zawzięcie węszył przy ziemi i ciągnął mój kożuch.
Wystrzeliłem. Kula trafiła zwierzę w bok. Ze wściekłym rykiem podniósł się na tylne łapy i ruszył ku mnie. Druga kula strzaskała mu biodro. Niedźwiedź usiadł, lecz natychmiast, ciągnąc za sobą łapę i próbując wstać, znowu szedł na mnie z rykiem. Za trzecim wystrzałem padł, ugodzony w serce.
Mój sąsiad ważył około 200—250 funtów, a był bardzo... smaczny.
Żywiąc się jego mięsem, doczekałem czasu, gdy ziemia wyschła, rzeki stały się możliwe do