Obserwując ruch lodów, nie mogłem bez przerażenia i wstrętu patrzeć na ofiary, które niósł groźny Jenisej. Były to ciała ludzi, straconych przez minusińską „czeka“: oficerów, żołnierzy i kozaków rozproszonej armji nieszczęśliwego adm. Kołczaka. Setki tych trupów, może tysiące, z odrąbanemi głowami i rękami, z oszpeconemi twarzami i ciałami, napół spalone, z wyciętemi na piersiach i nogach kawałami skóry, z wykłutemi oczami i zdruzgotanemi głowami — płynęły na kawałach kry, szukając dla siebie mogiły, lub obracając się w szalonych wirach pomiędzy lodowemi bryłami. Kra miotała niemi, druzgotała je, rozcierała na miazgę, rozrywała na kawały i wyrzucała na płaskie wyspy rzeczne i na mielizny około brzegów. Kierując się wzdłuż Jeniseju, ciągle spotykałem gnijące trupy ludzkie i końskie, szarpane przez drapieżne ptaki i zdziczałe psy. W jednem miejscu widziałem na brzegu 300 trupów końskich, wyrzuconych przez rzekę, a dalej w krzakach wikliny znalazłem 70 ludzkich ciał, czyli raczej części ciał. Mdły, słodkawy zapach gnijącego mięsa płynął z wia-
Strona:Ferdynand Ossendowski - LZB 01 - Męczeńska włóczęga.djvu/49
Ta strona została uwierzytelniona.